– Paszport.
– Proszę.
– Pan „Marsin”?
– Tak, to ja.
– Jaki ma pan zawód?
– Nudny. Jestem ekonomistą. Odpowiadam jak zwykle z uśmiechem.
– To dlaczego w naszym systemie migracyjnym ma Pan wpisane „comediante”?
– Słucham?
– „Comediante”. Tak jest napisane.
– „Sam pan k…wa jesteś comediante” powiedziałem pod nosem po polsku, dodając głośniej po hiszpańsku: „Widocznie musiał wkraść się jakiś błąd…To chyba nie ważne.”.
Jedziemy wytargać nasze auto z kontenera w panamskim porcie. Podobno przypłynął… Wytargać to właściwe słowo. Robimy to sami, bez agenta i z góry wiemy że łatwo nie będzie. Razem z właścicielami pozostałych pojazdów w kontenerze musimy jakoś dać radę formalnościom i wszelkim kłodom pod nogi. Zresztą z agentami jest tu tylko trudniej. Podobno biorą pieniądze za cały transport, a potem często zapominają zapłacić komu trzeba…
Lądujemy w Panamie na zapyziałym lotnisku tanich linii. Najpierw taksówka do banku. Szybko bo o trzeciej zamykają, a tymczasem w Panama City korki. Wreszcie jesteśmy. Płatności, kwitki i kolejna taksówka do ubezpieczalni. Po godzinie załatwione – mamy ubezpieczenie auta. OK, to do biura przewoźnika. Znowu papiery. Tylko dokładnie posprawdzać żeby nie było błędów. Numer paszportu, numer silnika, numer nadwozia, numer polisy… Numer, numer, numer. Teraz do punktu ksero i dziesiątki kopii w różnych układach i formatach. Wreszcie hotel. Trochę podśmierdujący ale na jedną noc obleci. Jutro decydujący dzień.
Zmęczony spałem bez snów. Budzik dzwoni o 4:00 i wyskakujemy z łóżka prosto w buty. Taksówka na dworzec, z bananem w ręce. Taka forma śniadania. Autobus i 70km do portowego miasta Colon. Po imponującym, nowoczesnym Panama City, Colon wygląda jak Bejrut w okresie konfliktu libańsko-izraelskiego. Walące się budynki, syf i śmieci. Brakuje mi tylko snajpera w jakimś wybitym, osmalonym oknie. Dramat. Klekocząca, żółta taksówka do urzędu celnego i zaczynamy batalię o nasze auto.
Falstart. Strajk celników. Do kiedy? Nie wiadomo, właśnie zaczęli. Dzień, tydzień, miesiąc… Nie pracują i nie chcą z nikim gadać. Dobrze, że nikt tu nie rozumie polskiego bo klnę jak szewc.
Szukamy pary bardziej przyjaznych oczu. Ten pan na pewno nie, bo od razu widać że menda. Więc może któraś z tych zmęczonych pań w obliczu mikołajkowej atmosfery okaże trochę miłosierdzia. Może ta pani? Może tamta? Ta nie. Tamta też nie… Znudzone twarze, wzruszenia ramion, zniecierpliwienie. Niewątpliwie im przeszkadzamy. Na przedzie Diego, trzyletni synek Argentyńczyków. Może ten mały blondynek będzie kluczem żeby rozmiękczyć komuś serce. W końcu tak! Jedna się zgadza. Twierdzi, że zrobi nasze papiery. Ciekawe czy będzie kosztowało coś ekstra… Kucając opodal kiczowatej choinki i plastikowej szopki wypełniamy kolejne formularze. Czas się wlecze, panie poprawiają makijaż i plotkują przez telefony. Rzucają tylko uwagę, że jeśli nawet tutaj załatwimy to portowi celnicy już na pewno nie będą tacy mili. Spoko. Portowymi będziemy się zajmować później. Bardzo prosimy kontynuować.
Nie chcemy ich popędzać bo podobno robią nam „wielką przysługę”, ale o tej porze powinniśmy być już w porcie na rozładunku. Tymczasem tylko Willy ma dokumenty na swój motocykl. Pozostałe trzy są w toku i końca nie widać. Szybka decyzja: zostawiamy dziewczyny z dzieckiem w urzędzie, a sami jedziemy do portu. Taxi!
W porcie paraliż i pracowniczy luz.
– Nic nie załatwicie, bo celnicy strajkują, mówi strażnik
– Tak, wiemy, ale chcemy tylko porozmawiać.
Pokazujemy dokumenty Williego i list przewozowy. Musimy oddać kluczyki od pojazdów. Teoretycznie mieliśmy wyładowywać je sami żeby się komuś coś do ręki nie przykleiło, ale nie ma czasu by się o to teraz kłócić. Płacimy jeszcze jakieś idiotyczne opłaty za dezynfekcję samochodu, choć nic takiego nie ma miejsca. W międzyczasie dzwonią dziewczyny.
– Przyszła jakaś szefowa urzędu i kazała przerwać pracę z papierami. Mają strajkować a nie pracować!
– Co? Nieeee, tylko nie to!!
– Przykro nam. Na razie gruby babsztyl jest nieubłagany…
Chodzimy nerwowo po rozgrzanym betonie, a słońce grzeje w palnik. Co robić? Pytają o pozostałe papiery z urzędu celnego. Blefujemy, że zaraz będą. Celniczkę portową przekonaliśmy do współpracy, ale dziewczyny raportują, że ‘la mujer gigante’ pozostaje niewzruszona, hojnie i sprawiedliwe obdarzając wszystkich swoją arogancją. Będą jeszcze nad nią pracować jeśli tylko łaskawie zgodzi się z nimi porozmawiać. Argumenty merytoryczne już się wyczerpały więc pogramy jej na uczuciach, o ile jakieś ma… Przecież mały, słodki Diego będzie „bezdomny” jeśli nie wydadzą jego domku na kółkach… My z kolei namawiamy portową celniczkę by zadzwoniła do urzędu i poprosiła o wyjątek dla naszej sprawy. Boi się, bo to podobno jakaś ważna szefowa. Tymczasem auta są już poza kontenerem i plomby celne zerwane. Jak nie dorobimy do tego papierów to może być grubo. W końcu zgadza się z kimś pogadać. Czekamy…
Jest piątek po południu. Jeśli nie uda się dziś, to przynajmniej do poniedziałku kaplica. Zegarek tyka. Dzwoni telefon.
– Halo?
– Gigante podpisze papiery, ale ich nie wyda! Musicie tu być osobiście jako właściciele pojazdów!
Śmiać się czy kląć? Sam już nie wiem, bo obie opcje wydają się być zasadne… Wiekowa, trzeszcząca Kia wiezie nas do urzędu. Odbieramy dokumenty i dziękujemy z najszczerszymi uśmiechami na jakie nas było wtedy stać. Gigante mówi na odchodne, że zgodziła się tylko z uwagi na dziecko.
Taxi do bram portowych. Już jesteśmy blisko. Tylko nie stracić cierpliwości i do końca zachowywać się uprzejmie. Samokontrola!
Auta czekają. Jeszcze jakieś podpisy i…. Nie, jeszcze nie. Kontrola antynarkotykowa. Pan i jego pies skrupulatnie przegrzebują nasze rzeczy. Fafik nic nie wywąchał. W tym zakresie było akurat całkiem profesjonalnie, bo w porcie w Cartagenie antynarkotykowcy wąchali osobiście, bez psa! Bez ściemy – tak było!
I wreszcie po całym dniu w portowych betonach i w czterdziestostopniowym upale mamy to! Pijani zmęczeniem i szczęściem opuszczamy port i jedziemy daleko od Colon. Jak najdalej.
Mały Diego załatwił nam transport. Nareszcie w naszym domu! W paszporcie pieczątka, że nie mogę opuścić Panamy bez auta. Przed nami Ameryka Środkowa!